poniedziałek, 20 lutego 2017

Wyprawa na Antarktydę - dzień 9

Rano dopłynęliśmy do Neko Harbor, która słynie z częstego cielenia się lodowca, który znajduje się w tutejszej zatoczce. Dziś zrezygnowałem z kajaków. Nie chciało mi się pływać. Poszliśmy więc na ląd, żeby popatrzeć, czy oderwie się jakaś większa góra lodowa. Niestety nie było nam dane zobaczyć niczego spektakularnego. Nagrałem filmik, jak odpada kawałek lodu, kilka razy słychać było jakieś pęknięcia w lodzie, ale to wszystko. Może jeszcze będziemy mieli okazję i szczęście w innym miejscu zobaczyć jak cieli się lodowiec.

Przed lunchem zaplanowana jest… kąpiel w morzu dla osób chętnych. Mam już na sobie kąpielówki, ale nie jestem przekonany, czy zdecyduję się na den desperacki krok. Z drugiej strony jestem tutaj zapewne jeden jedyny raz w życiu, więc szkoda byłoby nie spróbować. Zobaczymy…

Zrobiłem to! Skoczyłem. Podobnie jak około 40 innych osób. Najpierw, jak każdy, zostałem obwiązany pasem na sznurku, żeby w razie czego mogli mnie wyciągnąć. Potem stanąłem na drabince i… skoczyłem do lodowatej wody. Nie było aż tak źle jak myślałem. Da się przeżyć :). Najważniejsze, że nie stchórzyłem! Po kąpieli poszliśmy sobie od razu posiedzieć kilkanaście minut w jacuzzi. Potem był lunch, a po nim dopłynęliśmy do Kanału Lemaire.

Ten bardzo wąski kanał swoim wyglądem przypomina kanion górski. Po jego obydwu stronach znajdują się bardzo wysokie i strome góry, schodzące wprost do morza. Przykryte lodem i śniegiem wyglądają zjawiskowo. W pierwszej wersji mieliśmy wpłynąć tam naszym statkiem. Okazało się jednak, że w kanale jest zbyt dużo gór lodowych i statek nie da rady do niego wpłynąć. Byłoby to zbyt niebezpieczne. W związku z tym, wycieczkę po kanale odbyliśmy na zodiakach, czyli na pontonach.

Najpierw podpłynęliśmy trochę z boku kanału, pod charakterystyczne szczyty, przypominające piersi (i tak też nazwane przez ich odkrywców). Na całej długości brzegu wzdłuż którego płynęliśmy, mogliśmy podziwiać piękne lodowce, które schodziły prosto do morza. Podobnie jak wczoraj z wielorybem, tak i dziś mieliśmy niesamowite szczęście. Tym razem trafiliśmy na moment, w którym od lodowca oderwała się wielka góra lodowa i z wielkim hukiem runęła do wody powodując przy okazji sporej wielkości falę. Cały ten niesamowity spektakl udało mi się nagrać na filmie, ale złośliwość rzeczy martwych bardzo zepsuła mi humor wieczorem, kiedy zgrałem zdjęcia i filmy na komputer i zacząłem je oglądać. Okazało się, że akurat ten film, który trwał ponad 2 minuty kończy się po… 6 sekundach. Na szczęście M. nagrał sam końcowy moment oderwania się góry, więc wezmę film od niego.

Po tym wspaniałym widowisku popłynęliśmy w kierunku kanału i płynąc nim, podziwialiśmy wspaniałe widoki, a także wylegujące się na krach lodowych foki. A na sam koniec wycieczki, która trwała ponad 2 godziny, znów mieliśmy szczęście. Na jednej z kier lodowych leżała sobie i szczerzyła do nas raz po raz zęby, samica lamparta morskiego. To niesłychanie groźne zwierzę, jest tylko trochę większe od foki. Groźniejsza od niego w wodzie jest tylko orka. Lampart morski potrafi wciągnąć człowieka pod wodę na głębokość kilkudziesięciu metrów, co zresztą miało miejsce w 2003 roku, kiedy to w czasie badań lampart morski wciągnął pod wodę i zabił brytyjską badaczkę Kirsty Brown.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Puszcza Kozienicka i Kozienice