sobota, 17 sierpnia 2019

Słowacki Raj – dzień 2












Na dzisiaj zaplanowaliśmy wycieczkę przełomem rzeki Hornad, odwiedzając jeszcze po drodze najładniejszy ponoć w całym Słowackim Raju punkt widokowy - Tomášovský výhľad. Całość trasy, według słowackiej mapy, miała nam zająć około sześć i pół godziny. Po śniadaniu pojechaliśmy samochodem na parking do miejscowości Čingov, skąd zaczynaliśmy dzisiejszą trasę. Mieliśmy dzisiaj naprawdę długą drogę do przebycia – bo mapa turystyczna wyliczyła nam, że będzie to prawie 20 kilometrów.

Drogę do punktu widokowego pokonaliśmy bardzo szybkim tempem. Widoki bardzo ładne, co można zobaczyć na zdjęciach. Szkoda tylko, że Tatry były trochę schowane za chmurami.

Później musieliśmy zejść do przełomu Hornadu. Początkowo droga była łatwa i prowadziła przez maliny, pokrzywy i chaszcze. Później przez las wzdłuż rzeki. W końcu zaczęła się najładniejsza część przełomu, po której trasa turystyczna poprowadzona jest przez metalowe kładki i stopnie umieszone na pionowych wapiennych ścianach bezpośrednio nad rzeką. Wszystko oczywiście zabezpieczone jest dodatkowo łańcuchami, które pomagają utrzymać równowagę i nie pozwalają spaść do rzeki.

Na końcu szlaku przełomem Hornadu usiedliśmy na polance, żeby odpocząć i napić się lemoniadowego piwa Złoty Bażant. Wtedy też okazało się, że na szlaku spędziliśmy dużo więcej czasu niż zakładały to znaki na trasie. Nie wiem jak Słowacy obliczają te czasy przejść w górach, ale na pewno trzeba brać duży zapas planują czasy przejść według ich wskazówek.

Po odpoczynku ruszyliśmy na dosyć strome i monotonne podejście pod Kláštorisko. I tu nastąpiło coś dziwnego. Moje mięśnie czworogłowe ud odmówiły posłuszeństwa. Najpierw dostałem lekkich skurczów i mogłem jeszcze iść dalej, ale po kolejnych kilku minutach skurcze były już tak silne, że musiałem dwa razy usiąść i odpocząć kilka minut, żeby w ogóle móc iść dalej. Zjadłem jak najszybciej kanapkę oraz batoniki czekoladowe, żeby dostarczyć organizmowi cukru, wypiłem dużą ilość wody, ale wcześniejszy ubytek mikroelementów był widocznie tak duży, że organizm się zbuntował. Niezła nauczka na przyszłość. Na szczęście po dwóch krótkich postojach mogłem już iść dalej bez większych przeszkód.

Najpierw osiągnęliśmy szczyt Kláštorisko, by później iść niebieskim szlakiem w kierunku naszego samochodu. Czekało nas jeszcze bardzo strome zejście, ponownie na sam dół doliny rzeki Hornad. Gdy doszliśmy już do poziomu rzeki, to ostatni odcinek prowadzący wzdłuż niej aż do parkingu prowadził szeroką i płaską drogą. Przy samochodzie byliśmy dopiero po godzinie 18.00. Cała dzisiejsza wędrówka zajęła więc nam prawie 8 godzin! Biorąc pod uwagę fakt, że szliśmy na początku naprawdę szybko oraz to, że w pewnym momencie musieliśmy się „nadprogramowo” zatrzymywać, to i tak uważam, że czas przejścia, jaki podają słowackie mapy jest delikatnie mówiąc mało realny do zrealizowania przez zwykłego turystę.

Po powrocie nie mieliśmy już siły na nic więcej, więc po umyciu się poszliśmy szybko spać obawiając się o stan naszych nóg po przebudzeniu się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Poleski Park Narodowy - niedziela