Tegoroczny Babant był wyjątkowo krótki. W sumie, licząc także czerwiec i lipiec, byłem tutaj niecałe 3 tygodnie. To naprawdę mało, jak na ostatnie lata.
A co się działo ciekawego, wartego odnotowania? Musieliśmy z J. naprawić nasz pomost, bo niektóre podpory już były tak spróchniałe, że się połamały. Ponadto mieliśmy nocne ataki lisa na nasze śmieci. Lisek przychodził noc, przegryzał torby ze śmieciami i wyjadał sobie co lepsze kąski, głównie kości po kurczaku. Jednej nocy się na niego zaczaiłem. Przyszedł o 3.30 i zaczął dobierać się do mojego śmietnika. Otworzyłem okno w przyczepie i myślałem, że to wystarczy, żeby go przegonić. A on nic, siedział i jadł sobie w najlepsze, nawet gdy wyjąłem aparat i robiłem mu zdjęcia z fleszem. Dopiero jak do niego wyszedłem i zaklaskałem to raczył uciec, choć potem jeszcze ze 3 razy wracał.
Co jeszcze? Jak zwykle paliliśmy codziennie ogniska w naszej pralce, choć raz zdarzyło mi się siedzieć do 4 rano przy głównym ognisku. Siedzieliśmy sobie w gronie przyjaciół z dzieciństwa i wspominaliśmy najfajniejsze momenty z babanckiego życia na przestrzeni lat.
I tak minął kolejny rok nad Babantem. Który to już? Według moich obliczeń już 39. Za rok będzie więc całkiem ładny jubileusz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz