piątek, 27 maja 2016

Pogoria – dzień 4

Dzisiejszy dzień był bogaty w wydarzenia. Zaczęło się już na naszej wachcie nawigacyjnej, którą mieliśmy od północy do 4 rano. Po wypłynięciu z portu w Cherbourgu obraliśmy kurs na brytyjską wyspę Wight, położoną na południe od Southampton. Ponieważ nie było wiatru, płynęliśmy cały czas na silniku. Około godziny trzeciej na horyzoncie pojawił się jakiś bardzo jasno świecący statek. Z każdą minutą zbliżał się on w naszym kierunku i rósł w oczach. Gdy był już w zasięgu naszych radarów, sprawdziliśmy na ekranie monitora w kabinie nawigacyjnej, co to za statek. Okazało się, że do portu w Cherbourgu zmierza w swoim dziewiczym rejsie Harmony of the Seas – wodowany niedawno w Anglii, największy statek wycieczkowy na świecie. Minął nas w odległości kilkuset metrów, ale mimo to zrobił na nas niesamowite wrażenie. Mieliśmy naprawdę niesamowicie dużo szczęścia, że mogliśmy go zobaczyć płynącego na pełnym morzu.

Po naszej wachcie położyliśmy się szybko spać, bo o godzinie 12 znów mieliśmy wachtę nawigacyjną. I znów na tej wachcie było bardzo ciekawie. Gdy przejęliśmy stery na horyzoncie widać już było klify wyspy Wight. Mieliśmy ją opłynąć od południowego zachodu i płynąć dalej w kierunku miasta Cowes. Nic by w tym nie było nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że miejsce opłynięcia jest szczególnie niebezpiecznym miejscem na żeglarskiej mapie świata. Wystarczy napisać, że właśnie w tym miejscu przy tak zwanych The Needles (Igły) wywrotkę swoim jachtem zaliczył podobno sam Krzysztof Baranowski. Trudność opłynięcia charakterystycznego zachodniego przylądka wyspy, z trzema samotnie wystającymi z morza skałkami, polega na tym, że: z jednej strony są właśnie te skałki; z drugiej strony, zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej znajduje się mielizna o głębokości poniżej 2 metrów, ciągnąca się przez kilkaset metrów; panują w tym miejscu silne i bardzo zmienne prądy znoszące statek na różne strony; panuje tutaj bardzo duży ruch, zarówno małych żaglówek, motorówek, jak i większych jachtów oraz dużych statków; zaraz po przejściu cypla należy ostro skręcić na wschód, żeby zmieścić się w bardzo wąskim w tym miejscu pasie żeglownym. To dość dużo powodów żeby mieć obawy przed sterowaniem Pogorią w tym miejscu. No i żeby było wesoło, to właśnie tuż przed wpłynięciem w to miejsce oddałem stery w ręce T., która po raz pierwszy w życiu miała przyjemność prowadzić Pogorię. Szło jej naprawdę całkiem nieźle, ale tuż przed samym cyplem stery przejął od niej mechanik pokładowy…

Do miasteczka Cowes dopłynęliśmy około godziny 15. Stanęliśmy na kotwicy przed portem i rozpoczęliśmy przygotowania do opuszczenia na wodę motorówki. Ponieważ o 16 rozpoczynała się nasza wachta gospodarcza (kambuzowa) to poprosiliśmy kucharza, żeby przesunął kolację na później, tak, żebyśmy też mogli zwiedzić Cowes. Zgodził się i dzięki temu nasza wachta również popłynęła zwiedzać stolicę brytyjskiego żeglarstwa, jakim jest miasteczko Cowes oraz cała wyspa Wight.

Miasteczko jest niezwykle urokliwe. My z T. poszliśmy najpierw zobaczyć kościół, który był widoczny z Pogorii. Następnie udaliśmy się wzdłuż plaży na zachód, by następnie ładnym parkiem wspiąć się w wyższe rejony miasta. Kolejnym ładnym parkiem dostaliśmy się na przepięknie położony cmentarzyk przy następnym kościele. Następnie zeszliśmy w dół, w kierunku morza i dotarliśmy do przeprawy promowej na wschodnią część miasta. W tym miejscu zawróciliśmy i poszliśmy wzdłuż wybrzeża, główną, przeznaczoną tylko dla pieszych ulicą, przy której znajdowało się mnóstwo kafejek i sklepów z pamiątkami. Po drodze usiedliśmy w jednej z takich knajpek by zjeść pyszne lody, a w drugiej, już w samym porcie, by napić się tutejszego piwa.

Na statek wróciliśmy po godzinie 19. Pomogliśmy przy obsłudze kolacji, która wyjątkowo dzisiaj była w formie szwedzkiego stołu, a następnie mieliśmy do końca dnia czas wolny. W międzyczasie podniesiona została kotwica i popłynęliśmy dalej na wschód w kierunku Dover. Ponieważ znajdujemy się w najbardziej uczęszczanym morskim szlaku na świecie, czyli w Kanale Angielskim (lub jeśli ktoś woli La Manche), to musieliśmy dostać się na ściśle wytyczony tutaj szlak. Co chwilę mijały nas ogromne statki, pomiędzy którymi musieliśmy bezpiecznie manewrować. Dzisiaj pożegnał nas dosyć ładny zachód słońca, który wyglądał szczególnie uroczo na tle pływających wokół nas kolorowych żaglówek. Gdy się ściemniło poszliśmy spać, bo jutro musimy wstać skoro świt, aby przygotować dla wszystkich śniadanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Puszcza Kozienicka i Kozienice