Gdy ze swojej wachty nawigacyjnej zeszli nasi poprzednicy, byli cali mokrzy od ulewy, która właśnie nad nami przechodziła. Nie mieliśmy wesołych min, kiedy ich zobaczyliśmy. Przygotowani na najgorsze wyszliśmy na pokład. Jakaż była nasza radość, gdy okazało się, że dosłownie chwilę wcześniej przestało padać. Co prawda wokół nas co jakiś czas się błyskało, a na radarze raz po raz przesuwały się niedaleko nas strefy opadów, ale żaden deszcz przez 4 godziny nas nie dopadł.
Przed 4 nad ranem, kiedy kończyliśmy wachtę nawigacyjną wiatr zaczął się uspokajać. Na niebie spomiędzy chmur zaczęły nieśmiało pojawiać się gwiazdy, a tuż nad horyzontem, pomiędzy mijanymi przez nas platformami wiertniczymi przy holenderskim wybrzeżu, pokazał się piękny, czerwony, księżycowy rogalik.
Gdy o ósmej rano wyszliśmy na apel, już tak pięknie nie było. Co prawda morze było spokojne, ale pojawiła się znowu mgła, która sprawiła, że wszystko wokół znów stało się szare. Towarzyszyła nam ona prawie do końca dnia. I gdy już się wydawało, że nie ma żadnej nadziei na jakąś poprawę pogody, to nagle mgła się rozeszła i mogliśmy podziwiać piękny zachód słońca. Jako że płyniemy wzdłuż holenderskiego wybrzeża, to w ciągu dnia udało się na chwilę złapać zasięg w telefonie. Był on na tyle wystarczający, że udało nam się zadzwonić do domu i powiedzieć, że żyjemy i płyniemy dalej! Przed samym pójściem spać przepływaliśmy jeszcze obok farmy wiatrowej zlokalizowanej na morzu, tuż u wybrzeży Holandii. Jutro pobudka wcześniej niż zwykle, bo mamy wachtę kambuzową i trzeba przygotować śniadanie. Miejmy nadzieję, że pogoda się poprawi i gdy dopłyniemy do wyspy Helgoland, będziemy mogli ją zwiedzić nie ryzykując przemoczenia się lub zmarznięcia. Oby nas tylko wpuścili do portu, bo na chwilę obecną nie mamy pozwolenia, bo nie ma miejsca w porcie. Zobaczymy jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz