Od rana pada deszcz. Pogoda zepsuła się na dobre. Oby prognozy się nie sprawdziły, bo przez najbliższych kilka dni ma padać. Na szczęście dzisiaj nie mieliśmy zaplanowanego nic specjalnego do zwiedzania. Musieliśmy przejechać około 300 kilometrów do kolejnego noclegu, a po drodze nie było żadnych ciekawych punktów widokowych. Zaraz po wyjechaniu z noclegu stanęliśmy na chwilę na parkingu przy sklepie z kawą i pamiątkami. Były tam też pasące się na polu obok alpaki, którym zrobiliśmy oczywiście sesję zdjęciową.
W miejscowości Mosgiel, w której dzisiaj śpimy byliśmy już około 14. Dzisiejszy nocleg jest „wypasiony”. Śpimy w pokojach dwuosobowych, w czymś w rodzaju klasztoru, który znajduje się obok kościoła katolickiego. Po rozlokowaniu się w pokojach pojechaliśmy do oddalonego o kilkanaście kilometrów miasta Dunedine. Tym razem kierowała S., bo dzisiaj chciała trochę pojeździć. Najpierw poszliśmy do sklepu sportowego, bo część osób chciała sobie kupić koszulki All Blacks – reprezentacji Nowej Zelandii w rugby. Później poszliśmy na krótkie zwiedzanie miasta, które okazało się bardzo klimatyczne i dosyć stare, jak na tutejsze warunki. Niektóre budynki były z początku XIX wieku, czyli z okresu niedługo po odkryciu Nowej Zelandii przez Jamesa Cooka.
Po zobaczeniu najważniejszych atrakcji miasta pojechaliśmy jeszcze do miasteczka Port Chalmers, prawie na sam koniec głęboko wciętej w ląd zatoki, na której końcu leży miasto Dunedine. W Port Chalmers przejechaliśmy ulicą wzdłuż nabrzeża portowego, a później wzdłuż wybrzeża i wróciliśmy do domu, oczywiście zatrzymując się jeszcze na zakupy w Countdownie.
Ponieważ jest dopiero godzina 19, a Internet działa tutaj wyśmienicie i jest darmowy, to mam szansę pouzupełniać dzisiaj wpisy na blogu i może uda mi się wstawić parę nowych zdjęć na Facebooka :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz