Zanim ruszyliśmy w miasto, najpierw wykąpałem się w morzu (jeziorze). Woda była całkiem ciepła i właściwie to prawie słodka. Jadąc do centrum wybraliśmy dzisiaj trochę okrężną drogę, ale to po to, żeby jeszcze raz obejrzeć przepiękne widoki kanałów i położonych nad nimi miasteczek oraz zobaczyć słynne, zabytkowe już, choć nadal działające, holenderskie wiatraki. W końcu jesteśmy w krainie wiatraków… Nie zawiedliśmy się – droga była przepiękna.
Dzisiaj już nie popełniliśmy tego samego błędu co wczoraj. Samochód zostawiliśmy na parkingu P+R za 1 € i kupiliśmy bilety komunikacji miejskiej. Przypadkowo trafiliśmy na parking, który znajdował się pod stadionem olimpijskim (tu odbywała się olimpiada w 1924 roku).
Tramwajem dojechaliśmy do samego centrum, pod dworzec kolejowy, skąd poszliśmy wykupić sobie godzinny rejs statkiem po amsterdamskich kanałach z polskim, słuchawkowym, przewodnikiem. Z perspektywy kanałów Amsterdam wygląda jeszcze inaczej i na pewno warto wybrać tę formę zwiedzania miasta.
Po wycieczce był czas na zakup pamiątek i w dalszą drogę, tym razem w kierunku Belgii i Brukseli. Ale nie pojechaliśmy tam od razu. Zjechaliśmy jeszcze po drodze na chwilę w kierunku holenderskiego wybrzeża, aby zobaczyć znane kurorty położone nad samym morzem, między innymi Bloemendaal aan See i Zandvoort. Później już zaczęliśmy szukać jakiegoś campingu.
Ponieważ było już późno (po 21), to wszystkie mijane campingi było pozamykane. Za to po drodze znaleźliśmy dziwny, słabo oznaczony, mały camping, który znajdował się na polu, przy domku jakiegoś gospodarza. Gdy zapukałem, to otworzył mi dziwny, stary pan z brodą i pokazał miejsce u siebie w ogródku, bo na właściwym campingu nie było już miejsc. Tak więc mieliśmy całe podwórko dla siebie! Pogoda była okropna – cały czas siąpił, a momentami mocniej padał deszcz. W dzień było pochmurno, ale na szczęście bez deszczu i około 20 stopni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz