Nad Babant dojechaliśmy we wtorek po południu. Po drodze mieliśmy kilka przystanków. Poza kilkoma planowanymi w sklepach i na stacji benzynowej, jeden był jak najbardziej przypadkowy i bardzo zaskakujący. Jadąc przez Orżyny zauważyliśmy, że koło sklepu stoi... M. z koleżanką z Hiszpanii. Okazało się, że jechały do znajomych gdzieś nad jezioro i właśnie wysiadły z PKS-u. Coż za miły zbieg okoliczności. Pogadaliśmy z nimi chwilkę i pojechaliśmy dalej.
Zapowiedzi się sprawdziły - trafiliśmy na przepiękną, upalną pogodę. Cały czas słońce i upalik - na przemian albo leżeliśmy i smażyliśmy się na pomoście, albo siedzieliśmy w wodzie. W międzyczasie rozprawialiśmy się z K. z korzeniami trzcin przy naszym nowym pomoście, żeby nie kuły nas w nogi podczas wchodzenia do wody. Myśleliśmy, że to będzie lżejsza praca, ale dało radę! Oczywiście odbyliśmy obowiązkowe spacery na mostek i na kamyczki. Więcej się nie dało, bo upał nie pozwolił. Łezka oczywiście cały czas prosiła żeby rzucać jej piłkę, najlepiej do wody. A wieczory spędzaliśmy na ogniskach u B.
Tydzień szybko minął. Teraz czas przygotowywać się już do wyjazdu do Francji :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz