niedziela, 21 stycznia 2018

Filipiny - dzień 6












Dziś opuściliśmy wyspę Panglao, by wyruszyć na malutką wysepkę Pamilacan, znajdującą się kilkanaście kilometrów na południe od wyspy Bohol. Zostajemy tam do jutra do południa i będziemy spać w lokalnych drewnianych chatkach przy samej plaży. Na łódce byliśmy przed 10 rano. Podróż zajęła nam prawie półtorej godziny. Gdy dopłynęliśmy do wysepki akurat wyszło słońce. Kolory morza i plaże są tutaj bajeczne. Zanim zasiedliśmy do obiadu, zdążyliśmy jeszcze rozlokować się w domkach. Domki są drewniane i bardzo surowe, ale przecież o to chodzi. Po to tu przecież przyjechaliśmy. Ludzie na wyspie są przemili. Każdy jest uśmiechnięty, szczerze życzliwy. No i dzieci. Jest tu mnóstwo dzieci. Szczęśliwych i uśmiechniętych i na każdym kroku pozujących do zdjęć z zadowoleniem, jakby były gwiazdami. I w jakimś sensie są gwiazdami! Człowiek czuje się tu jak w raju.

W centralnym punkcie wysepki stoi kościół katolicki. Obok znajduje się główny plac na wyspie, na którym gra w kosza młodzież, albo bawią się młodsze dzieci. Ciekawostką jest to, że każde gospodarstwo ma swojego koguta (lub kilka). Większość kogutów jest bardzo zadbana, trzymane są na sznurkach i… mają swoje budki, jak u nas psy. Większość kogutów trzymana jest tutaj przez mężczyzn niestety na walki. Ponieważ jutro jest niedziela, to na wyspie będą odbywać się takie walki, ale my ich chyba nie zobaczymy, bo musimy wracać już około południa. Może jednak uda się nam wyjechać trochę później... Zobaczymy...

O 1230 wszyscy zasiedliśmy do obiadu. Był przepyszny. Zaserwowano nam sajgonki, szaszłyki wieprzowe, pyszne smażone świeże ryby, i coś w rodzaju pad thaia, ale z makaronem sojowym. Do tego był oczywiście ryż. A na deser dostaliśmy przepyszne smażone banany w karmelu. Najedliśmy się do syta. A po obiedzie poszedłem się wykąpać do morza. Woda jest znakomita, ale niestety są tak silne prądy w wodzie, że jak tylko oddaliłem się trochę dalej od brzegu, to dopłynąłem do brzegu dopiero jakieś 100 metrów dalej! Zdecydowanie nie jest to miejsce dla słabych pływaków, przynajmniej przy dzisiejszych warunkach. Ale przy brzegu można się spokojnie pobawić na falach.

Po kąpieli poszliśmy z kilkoma osobami na spacer po wyspie. Patrzyliśmy jak mieszkają sobie tutejsze rodziny. Doszliśmy nawet do znajdującego się na jednym z krańców wioski cmentarza, który w niczym nie przypomina naszych nekropolii. Gdy wróciliśmy do naszego domku akurat się rozpadało. Ale deszcz tutaj jest… przyjemny i nie pada długo. Popadł jakieś pół godziny i znów zrobiło się ładnie. W międzyczasie zdrzemnąłem się około godziny.

A o 17 prawie wszyscy z naszej ekipy poszli na masaż. Godzina masażu całego ciała kosztowała nas tutaj jeszcze mniej niż na Panglao, bo tylko 350 peso filipińskich, czyli jakieś 22 złote! Było wspaniale. Prawie punktualnie o 1800 zrobiło się nagle ciemno, tak jakby ktoś wyłączył prąd, no ale w końcu jesteśmy prawie na równiku, więc to normalne, że zmrok zapada tutaj tak szybko. O 1830 poszliśmy na kolację. Znowu jedzenie było przepyszne. Ponownie była znakomita ryba, tym razem inna niż na obiad, było zielone curry, makaron z warzywami, a na deser sajgonki na słodko – naprawdę bardzo dobre. A zaraz po kolacji, kiedy jeszcze rozmawialiśmy sobie siedząc w kuchni, rodzina gospodarzy przyniosła sprzęt grający i zaczęła się dyskoteka. Ja wytrzymałem tylko około godziny i poszedłem spać. Po drodze do domku obejrzałem jeszcze sobie przepięknie świecące na niebie gwiazdy.

PS

Na koniec jeszcze dwa moje spostrzeżenia z dzisiejszego dnia.

1. Jesteśmy na Filipinach, kilka lub nawet kilkanaście tysięcy kilometrów od naszego kraju. Siedzimy na malutkiej wysepce, o której zapewne niewielu Polaków w ogóle słyszało. Nie ma tutaj praktycznie żadnej cywilizacji. I nagle z głośników w czasie zabawy zaczyna lecieć disco polo… Pozostawię to bez komentarza…

2. Te same Filipiny, ta sama wysepka, ten sam brak cywilizacji. W końcu to jeden z biedniejszych krajów świata i taki oto obrazek podczas wspomnianej dyskoteki. My tańczymy, tańczą też miejscowi Filipińczycy. Obok bawiących się dorosłych siedzą trzy dziewczynki w wieku mniej więcej 5, 6 i 8 lat i co robią? Jak zahipnotyzowane wpatrzone są w swoje komórki… Nie wiem jakie, ale podejrzewam, że nie te najtańsze. Koniec świata musi być już chyba blisko… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Poleski Park Narodowy - niedziela