wtorek, 23 stycznia 2018

Filipiny - dzień 8












Około ósmej rano podjechały po nas dwa mini vany i ruszyliśmy zwiedzać wyspę Bohol. Pierwszą atrakcją i zarazem jedną z największych atrakcji wyspy, był spacer po ogrodzonym lesie, w którym żyją wyraki. Jest to endemiczny gatunek ssaka o bardzo wielkich oczach i śmiesznym wyglądzie. Wyraki to jedyna wśród ssaków naczelnych rodzina o całkowicie drapieżnym trybie życia. Spacer jest dosyć krótki, ale naprawdę warto zobaczyć te przedziwne zwierzątka. Śpią sobie w bezruchu na gałęziach drzew, co jakiś czas otwierają wielkie oczy i pozują do zdjęć, które jednak trudno jest zrobić wyraźne, bo w filipińskim deszczowym lesie panuje cały czas półmrok, a do robienia zdjęć nie wolno używać flesza, bo ponoć przestraszone wyraki mogą popełnić samobójstwo skacząc z gałęzi lub uderzając głową o drzewo na którym siedzą. Na wszelki wypadek nie sprawdzaliśmy czy jest to prawda, a zdjęcia robiliśmy przepisowo, przez co nie do końca są super wyraźne.

Po obejrzeniu przemiłych zwierzątek pojechaliśmy dalej, w stronę czekoladowych wzgórz. Po drodze mijaliśmy położone pięknie pośród wzgórz pola ryżowe. Świecące słońce powodowało, że ich zieleń była jeszcze bardziej intensywna, a całość komponowała się w iście bajeczny krajobraz.

Czekoladowe wzgórza znajdują się w samym centrum wyspy Bohol. Jest to pasmo górskie, zbudowane z wapiennych wzgórz w kształcie stożków. Ich nazwa wzięła się od koloru, jakie mają góry podczas pory suchej (od lutego do maja). Podczas pory deszczowej góry są zielone. My widzieliśmy je dzisiaj w fazie przejściowej, między zielenią a brązem. Na całym terenie znajduje się 1268 regularnych kopców, które osiągają od 30 do nawet 100 metrów. Ciekawostką jest całkowity brak na tym terenie jaskiń, zwykle powstających w takich warunkach. Na szczyt jednego ze wzgórz musieliśmy wejść po ponad 200 schodkach, ale zdecydowanie było warto. Widok z góry na otaczające nas ze wszystkich stron wzgórza był niesamowity. Uroku tej scenerii dodawało oczywiście świecące słońce i chmury, które raz po raz rzucały swój cień na losowo wybrane przez siebie pagórki.

Wracając z czekoladowych wzgórz zatrzymaliśmy się jeszcze na zrobienie kilku zdjęć w niesamowicie wyglądającym lesie - Bilar Man-Made Forest. Jest to mahoniowy las, który ciągnie się wzdłuż głownej drogi którą jechaliśmy przez ponad 2 kilometry i wyróżnia tym, że wszystkie drzewa zostały w nim posadzone przez jednego mężczyznę, w 1962 roku.

Kolejnym punktem dzisiejszego dnia był zawieszony nad rzeką Loboc Sipatan Twin Hanging Bridge, czyli wiszący most, a właściwie dwa bliźniacze mosty, wykonane z bambusa i podtrzymywane metalowymi linami. Przejście kilkanaście metrów nad rzeką, po chwiejącej się mocno konstrukcji, jest nie lada wyczynem dla osób z lękiem wysokości. Ja na szczęście nie miałem z tym żadnych problemów i mogłem spokojnie podziwiać widoki po obu jego stronach.

Po tej samej rzece Loboc odbyliśmy również rejs do wodospadów, który był kolejną atrakcją dzisiejszego dnia. Nie był to długi rejs, ale odbywał się na wielkich łodziach, na których, przed wyruszeniem w podróż otrzymaliśmy pyszny obiad z owocami, deserami i napojami w formie szwedzkiego stołu, który był wliczony w cenę biletu. Podczas całego rejsu na statku gra muzyka na żywo. Mniej więcej w połowie trasy łódka podpłynęła do brzegu, aby uczestnicy mogli obejrzeć pokaz tańców ludowych wykonywany przez miejscowe kobiety.

Po rzecznym rejsie zatrzymaliśmy się na chwilę obejrzeć motyle. Z motyli najbardziej zainteresowały nas... węże i krokodyl, które znajdowały się w tym samym miejscu, ale nie mieliśmy kupionego biletu, żeby je obejrzeć. Część z nas i tak weszła zrobić sobie kilka zdjęć :).

Ostatnim punktem dzisiejszej wycieczki była Jaskinia Hinagdanan. Leży ona już na wyspie Panglao, jakieś 10 minut drogi od naszego hostelu, a więc zwiedziliśmy ją w drodze powrotnej. Jaskinia nie jest wielka, ani specjalnie zachwycająca. Po prostu warto ją zobaczyć. Do jaskini schodzi się po kilkudziesięciu schodkach. Jest to właściwie jedna sala z podziemnym jeziorem ze słonawą wodą, w którym można się kąpać za dodatkową opłatą. Na stropie i po bokach znajdują się dość duże stalaktyty i stalagmity i w zasadzie to wszystko, co można o niej ciekawego napisać.

Po powrocie do hostelu i króciutkim odpoczynku poszliśmy na plażę na masaż. Gdy panie skończyły nas masować była godzina 18 i zaraz zapadł zmrok. Wróciliśmy na chwilę do pokoju, przebraliśmy się i poszliśmy na kolację do restauracji z owocami morza. Dzisiaj zjadłem kalmara, kukurydzę i dwa bataty z grilla. Po kolacji wróciliśmy do hostelu i z częścią grupy zagraliśmy jedną rundę w dixit. Skończyliśmy grać przed północą i poszliśmy spać. Jutro znów wyjazd wcześnie rano.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Poleski Park Narodowy - niedziela