niedziela, 6 lipca 2025

Grecja – dzień 9 – Puszta, zamek Spiski i powrót do Warszawy










Śniadanie dostarczono nam do pokoju punktualnie o 8:30. Kilka minut po dziewiątej siedzieliśmy już spakowani w samochodzie i mogliśmy rozpocząć ostatni dzień naszej wycieczki. Naszą dzisiejszą podróż rozpoczęliśmy od pojechania do miejscowości Hortobágy, która leży w sercu najstarszego i największego parku narodowego na Węgrzech, założonego w 1973 roku i wpisanego w 1999 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Park Narodowy Hortobágy położony jest około 35 km na zachód od Debreczyna. Stanowi wyjątkowy obszar przyrodniczy i kulturowy, który jest sercem Wielkiej Niziny Węgierskiej. Hortobágy to rozległa, płaska równina, znana jako puszta – typowy step środkowoeuropejski. Na pierwszy rzut oka może wydawać się monotonna, ale to złudzenie – ten krajobraz tętni życiem, historią i unikalną przyrodą. Główne wejście do parku i centrum dla odwiedzających znajdują się właśnie w miejscowości Hortobágy. Tutaj również znajduje się słynny dziewięcioprzęsłowy most kamienny, będący symbolem całego regionu. Park jest miejscem silnie związanym z tradycją pasterzy – csikósów (jeźdźców) i gulyásów (pasterzy bydła). Można tu zobaczyć pokazy jazdy konnej i tresury koni w stylu stepowym, odwiedzić skanseny i gospodarstwa hodowlane, gdzie zachowały się tradycyjne rasy zwierząt: szare bydło węgierskie, owce racka, mangalice (lokalne świnie o kręconej sierści) i konie Nonius. Hortobágy to  także jeden z najważniejszych rezerwatów ptaków w Europie. Żyje tu ponad 340 gatunków ptaków, w tym rzadkie i chronione – jak dropie, żurawie, błotniaki stawowe czy orliki krzykliwe. Jesienią puszta staje się miejscem widowiskowych przelotów tysięcy żurawi.

Po wizycie na węgierskiej puszcie skierowaliśmy się już w stronę Słowacji i po około 2 godzinach jazdy, po wyjeździe z tunelu Branisko, ujrzeliśmy piękny Zamek Spiski. Zjechaliśmy oczywiście z autostrady, żeby go zobaczyć. Zamek Spiski to jeden z największych i najbardziej imponujących kompleksów zamkowych w Europie Środkowej. Zamek położony jest na wysokim wapiennym wzgórzu górującym nad okolicą. Już z daleka robi monumentalne wrażenie – białe mury i wieże rozciągają się na powierzchni ponad 4 hektarów, co czyni go jednym z największych zamków pod względem powierzchni w całej Europie. Zamek powstał w XII wieku, w miejscu wcześniejszej warowni wielkomorawskiej, i przez wieki pełnił funkcje zarówno obronne, jak i administracyjne. Jego położenie na granicy wpływów polskich, węgierskich i słowackich nadawało mu znaczenie strategiczne i symboliczne. W XV i XVI wieku zamek rozbudowano w stylu gotyckim i renesansowym, jednak w XVIII wieku został opuszczony, a po pożarze w 1780 roku popadł w ruinę.

Dziś Zamek Spiski jest starannie zabezpieczoną i częściowo zrekonstruowaną ruiną, udostępnioną dla zwiedzających. W jego murach można obejrzeć ekspozycje muzealne, m.in. zbroje rycerskie, średniowieczne narzędzia tortur, dokumenty i przedmioty codziennego użytku związane z życiem w zamku. Najwyższa część zamku – cytadela – oferuje spektakularny widok na Góry Lewockie i rozległą równinę Spiszu. W 1993 roku zamek został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Po wizycie na zamku pozostało nam już tylko kilkadziesiąt kilometrów do granicy z Polską. Zaraz po wjechaniu z powrotem na autostradę ukazała nam się majestatyczna panorama Tatr Słowackich. Czym bliżej mieliśmy do granicy z Polską, tym wyraźniejsze stawały się tatrzańskie szczyty. Pogoda była na tyle dobra, mimo kilku chmur nad górami, że mogliśmy dostrzec z drogi górną stację kolejki linowej i obserwatorium astronomiczno‑meteorologiczne na szczycie Łomnicy. Po drodze rozważaliśmy jeszcze możliwość zwiedzenia Jaskini Bielańskiej, ale zrezygnowaliśmy z tego pomysłu ze względu na brak czasu. Do Polski wjechaliśmy przejściem granicznym w Jurgowie. Ponieważ była już pora obiadowa, to wyszukaliśmy w internecie jakąś dobrą karczmę po drodze i zatrzymaliśmy się na obiad. Nasz wybór padł na Karczmę Litworowy Staw w Białce Tatrzańskiej. Jedzenie było bardzo dobre.

Z Białki Tatrzańskiej skierowaliśmy się już w stronę Nowego Targu i nowej zakopianki. Oddana niedawno do użytku trasa robi naprawdę duże wrażenie i zdecydowanie przyspiesza drogę do Krakowa. Mieliśmy również okazję przejechać się po raz pierwszy ponad dwukilometrowym tunelem pod Luboniem Małym na „Zakopiance”. Droga do Warszawy stała się jeszcze szybsza dzięki oddanym do użytku w ostatnich miesiącach odcinkom tras ekspresowych na północ od Krakowa. Obecnie już cała trasa z Krakowa do Warszawy jest w klasie drogi ekspresowej. Wystarczy napisać, że po zjeździe z północnej obwodnicy Krakowa na drogę S7, GPS pokazał mi, że do Warszawy pozostały mi 2 godziny i 23 minuty jazdy (oczywiście jadąc zgodnie z przepisami). Czas niemożliwy do osiągnięcia jeszcze rok temu. Dzięki temu pod domem byliśmy już o godzinie 21:30. I tak skończyła się nasza wycieczka do Grecji i z powrotem 😊.

sobota, 5 lipca 2025

Grecja – dzień 8 – Trasa Transfogarska, przejazd na Węgry i Debreczyn










Śniadanie mieliśmy już przygotowane w lodówce. Wyjechaliśmy standardowo, czyli około godziny 9 rano. Najpierw mieliśmy się zatrzymać jeszcze w samym Curtea de Argeş, żeby zobaczyć cerkiew oraz monastyr, w którym pochowani są rumuńscy monarchowie. Niestety oba obiekty były remontowane i całe w rusztowaniach. Do cerkwi nie można było nawet wejść, a z wizyty w monastyrze zrezygnowaliśmy. Pojechaliśmy dalej i zaraz potem wjechaliśmy już na słynną Drogę Transfogarską. Jest to jedna z najbardziej malowniczych i spektakularnych tras górskich w Europie. Przecina góry Făgăraș – najwyższe pasmo Karpat Południowych i łączy Wołoszczyznę z Siedmiogrodem. Cała trasa ma około 90 km długości i jest czynna sezonowo, zazwyczaj od połowy czerwca do końca października. Zimą przełęcz i tunel są zasypane śniegiem, a dostęp do wyższych partii gór jest niemożliwy. Wyjeżdżając z Curtea de Argeș na północ, droga zaczyna wspinać się serpentynami w kierunku gór.

Zanim jednak zdążyliśmy się dobrze rozpędzić, to już mieliśmy pierwszy przystanek. Zatrzymaliśmy się na jednym z licznych przydrożnych stoisk, żeby kupić od przemiłej babci pyszne lokalne wyroby. Kilka kilometrów dalej mieliśmy pierwszy zaplanowany dziś przystanek. Mieliśmy wejść po 1480 stromych schodkach, żeby obejrzeć ruiny prawdziwej, historycznej warowni Vlada Palownika, znanego jako Drakula. Niestety okazało się, że ze względu na licznie występujące w okolicy niedźwiedzie, wejście na zamek odbywa się tylko w grupach, co godzinę. Musielibyśmy czekać około 50 minut. Zrezygnowaliśmy więc z wejścia i zrobiliśmy tylko zdjęcia ruin twierdzy z dołu, po czym pojechaliśmy dalej.

Od tego momentu podczas jazdy uważnie rozglądaliśmy się na wszystkie strony drogi, licząc na to, że może spotkamy dzisiaj jakiegoś niedźwiedzia. Niestety aż do następnego punktu na trasie, czyli do Zapory Vidraru, nie spotkaliśmy ani jednego ☹. Sama zapora, wybudowana w latach 60. XX wieku ma aż 166 metrów wysokości i zatrzymuje wody rzeki Argeș, tworząc Jezioro Vidraru – wąski, malowniczy zbiornik otoczony stromymi zboczami gór. Na koronie zapory stoi posąg Prometeusza z piorunem w dłoni, będący symbolem ludzkiego panowania nad siłami natury. Na zaporze zrobiliśmy sobie krótki przystanek i spacer po koronie tamy i porobienie zdjęć.

Następnym przystankiem miał być Wodospad Capra, ale zatrzymaliśmy się o wiele wcześniej i to nawet kilka razy. A czemu? Bo udało nam się zobaczyć niedźwiedzie. I to nie jednego, a kilka. Zaraz za zaporą na drodze za zakrętem stały sobie trzy małe, śliczne niedźwiadki. Gdy zaczęliśmy im robić zdjęcia, to od razu zaczęły iść w naszym kierunku, chyba licząc na to, że dostaną od nas coś do jedzenia. Szybko odjechaliśmy w obawie, że zaraz pojawi się z nienacka ich mamusia i będziemy mieli kłopoty. Niedługo potem przy drodze zobaczyliśmy dorosłego, choć nie za dużego niedźwiadka, który stał opierając się o przydrożną barierkę. Kolejny niedźwiedź (kilka minut później) był już słusznej postury. Z takim na pewno nie chciałbym się spotkać w lesie. Stał na boku drogi wpatrzony w przejeżdżające samochody i wyglądał na bardzo pewnego siebie. Niedługo potem spotkaliśmy kolejnego niedźwiedzia brunatnego i tutaj mieliśmy okazję zobaczyć dlaczego niedźwiedzie często pojawiają się przy samej drodze. Z samochodu przed nami, na rumuńskiej rejestracji, jakiś idiota, mimo pojawiających się co chwilę przy drodze znakach zakazujących tego, wyrzucił mu do zjedzenia całego rogala. Niedźwiadek oczywiście nie miał nic przeciwko temu i od razu pożarł go całego. Cóż…

Po wyjechaniu ponad górną granicę lasu zatrzymaliśmy się na chwilę przy kolejnym lokalnym stoisku i Monika kupiła sobie smażoną polentę. Zaraz potem dojechaliśmy w końcu do Wodospadu Capra. To jeden z najpiękniejszych i najbardziej znanych wodospadów w Rumunii. Znajduje się na wysokości około 1680 m n.p.m., na południowym zboczu masywu. Leży tuż przy szosie, mniej więcej kilka kilometrów przed tunelem i jeziorem Bâlea. Spływa po stromym, skalistym zboczu i ma około 40 metrów wysokości, tworząc malowniczy, białawy pióropusz wody, widoczny bezpośrednio z drogi. Wkrótce potem droga osiąga swoją najwyższą wysokość (2042 m n.p.m.) i prowadzi do tunelu Bâlea – najdłuższego (jeszcze najdłuższego, bo obecnie budują się już dłuższe) tunelu drogowego w Rumunii, o długości 884 metrów. Tunel ten przebija główną grań gór Făgăraș i prowadzi na północną stronę pasma.

Zaraz za tunelem znajduje się urokliwie Jezioro Bâlea. Tutaj prawie wszyscy jadący Drogą Transfogarską robią sobie postój, dlatego panuje tu ogromny tłok, ruchem kieruje często policja i trudno znaleźć miejsce do zaparkowania. My znaleźliśmy miejsce nieco poniżej jeziora i skrótem pod górkę poszliśmy zobaczyć jezioro. Jezioro Bâlea to niewielkie polodowcowe jezioro położone na wysokości 2034 m n.p.m. Nie widać go bezpośrednio z drogi i trzeba do niego troszkę podejść. Otoczone stromymi graniami i zielonymi zboczami, jest jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc na całej trasie. W sezonie letnim działają tu schroniska i restauracje, zimą natomiast powstaje słynny hotel z lodu. Do jeziora prowadzi też kolejka linowa. Po minięciu jeziora droga zaczyna gwałtownie schodzić w dół licznymi serpentynami, nadal oferując przepiękne widoki – tym razem na północne stoki Karpat oraz równiny Transylwanii.

Ostatnim naszym przystankiem na Drodze Transfogarskiej był Wodospad Bâlea – jeden z najwyższych w Rumunii, spadający kaskadą z wysokości około 60 metrów. Do wodospadu prowadzi pieszy szlak z doliny. W internecie znalazłem informację, że idzie się nim około 15 minut, ale musiałem znaleźć złe informacje, bo już na miejscu okazało się, że nawet drogowskazy pokazują różne dane. Na jednym napisane było, że trzeba iść pół godziny, a zaraz potem kolejne oznakowanie szlaku pokazywało już półtorej godziny. Zrezygnowaliśmy więc z podejścia pod niego, a w zamian za to usiedliśmy w restauracji, żeby zjeść obiad. Ze stolików knajpki mogliśmy obserwować znajdujący się w oddali wodospad oraz nasuwające się nad niego ciemne, złowrogo wyglądające chmury. Chyba dobrze, że zrezygnowaliśmy z podejścia, bo zanosiło się na burzę, którą zresztą zapowiadano. Po zjedzeniu obiadu ruszyliśmy dalej. Po drodze widzieliśmy jeszcze jednego misia, ale nawet się przy nim już nie zatrzymywaliśmy. Trasa kończy się w miejscowości Cârțișoara, skąd droga prowadzi do Sibiu (Sybinu), jednego z najpiękniejszych miast Siedmiogrodu. Sybin opisywałem już na blogu, bo byłem w nim kiedy zwiedzałem Rumunię w 2017 roku. My dzisiaj nie zwiedzaliśmy miasta, bo nie było na to czasu. Poza tym dzisiaj nawet nie byłoby to zbytnio możliwe, bo w mieście odbywał się etap wyścigu kolarskiego i większość ulic w mieście jest zamknięta dla ruchu samochodowego.

Ruszyliśmy więc prosto w kierunku Węgier. Czekała nas około pięciogodzinna podróż do Debreczyna. Podczas drogi dopadł mnie kryzys i w pewnym momencie za kierownicą usiadła Monika, a ja musiałem odpocząć i zrobić sobie drzemkę, która mi bardzo dobrze zrobiła. Wróciłem za kierownicę na ostatnie dwie godziny jazdy. W Debreczynie byliśmy o 20:30, a w zasadzie o 19:30, bo po przekroczeniu granicy zmieniliśmy strefę czasową. Dodatkową godzinę wykorzystaliśmy na zwiedzenie Debreczyna. Mieliśmy to zrobić dopiero jutro, ale czeka nas bardzo długa droga do Warszawy. W mieście trwał akurat jakiś koncert. Przejście ulicami miasta i zobaczenie najciekawszych miejsc zajęło nam około godziny.

Debreczyn to drugie co do wielkości miasto Węgier. Położony w sercu Wielkiej Niziny Węgierskiej. Przez wieki nazywany był „kalwińskim Rzymem”, bowiem to właśnie tu kalwinizm zakorzenił się najmocniej. Miasto jest ważnym ośrodkiem akademickim, kulturalnym i gospodarczym. Centralnym punktem miasta, przy którym ustawiona była dzisiaj scena koncertowa, jest Wielki Kościół Reformowany, z charakterystycznymi wieżami górującymi nad placem Kossutha. To nie tylko największy kościół protestancki na Węgrzech, lecz także symbol tożsamości miasta. To tutaj w 1849 roku Lajos Kossuth ogłosił niepodległość Węgier od Austrii.

Po wizycie na głównym placu miasta poszliśmy zobaczyć Mały Kościół Kalwiński, który znany jest z niedokończonej wieży, którą kilkakrotnie uszkadzały wichury. Ta XVIII-wieczna świątynia często nazywana jest przez Węgrów „kalekim kościołem”. Później przeszliśmy pod bardzo ładny budynek najstarszego teatru w Debreczynie – Teatru Csokonai, otwartego w 1865 roku. Ostatnim punktem zwiedzania była Katedra św. Anny. Ta barokowa katedra z XVIII wieku, jest główną świątynią katolicką w mieście. Wyróżnia się dwoma wysokimi wieżami oraz fasadą ozdobioną rzeźbami świętych. Wracając do naszego apartamentu kupiłem sobie jeszcze lody. Po powrocie zmęczeni poszliśmy spać.