Ostatni dzień pobytu w Turcji. Żeby nie siedzieć w hotelu cały dzień wykupiliśmy sobie wycieczkę na rafting. Zbiórka przed hotelem była już o 8.15. rano, ale zanim dojechaliśmy na miejsce rozpoczęcia raftingu to minęły ponad 2 godziny, bo kierowca busika zbierał jeszcze uczestników w kilku hotelach po drodze, a do samego miejsca spływu trzeba było dojechać górską drogą około 50 kilometrów.
Gdy już dojechaliśmy na miejsce, to najpierw odbyło się krótkie szkolenie, później dobraliśmy sobie kaski, wiosła i kamizelki i ruszyliśmy… jeepami na start raftingu. Do miejsca wodowania mieliśmy jeszcze dobrych kilka kilometrów. W międzyczasie minęło nas kilka straży pożarnych na sygnale, ale nie wiedzieliśmy czy coś się stało. Nasza grupa liczyła ponad 30 osób, więc jechaliśmy trzema otwartymi jeepami i po drodze laliśmy się nawzajem wodą z dziecięcych zabawek-sikawek. Kierowcy po drodze zjeżdżali z głównej drogi, żeby przewieźć nas po szutrowych odcinkach, a miejscami nawet jechaliśmy po górskim potoku. Zanim dojechaliśmy na start spływu najpierw zatrzymaliśmy się na przepięknym punkcie widokowym na Kanion Köprülü.
W końcu dojechaliśmy na miejsce, w którym rozpoczynał się spływ. Wsiedliśmy do swoich pontonów i rozpoczęliśmy rafting. Na rzece było mnóstwo pontonów i kajaków. Jak tylko dopływaliśmy bliżej do któregoś, to od razu rozpoczynała się bitwa na wodę, która była bardzo zimna, jak to zazwyczaj bywa w górskich rzekach. W czasie spływu był też czas na kąpiel w rzece. Zatrzymaliśmy się również przy tyrolce, z której jednak nie korzystaliśmy, bo nam się nie chciało i była poza tym za droga. Czas postoju wykorzystaliśmy na ponowną kąpiel. Cały spływ trwał nieco ponad godzinę. Był bardzo fajny, rzeka miejscami płynęła bardzo wartko i były w niej liczne bystrza, na których nieźle nas bujało.
Po dopłynięciu do bazy i przebraniu się zasiedliśmy do oglądania filmu i zdjęć ze spływu oraz do lunchu, który mieliśmy w cenie spływu. Po lunchu wsiedliśmy do busików i rozpoczęliśmy drogę powrotną do hotelu. Po kilku minutach naszym oczom ukazała się ogromna chmura, która okazała się być chmurą z pożaru, który wybuchł w górach, w okolicy miasta Manavgat, koło którego akurat przejeżdżaliśmy. Chmura była ogromna. Już wiedzieliśmy, dlaczego rano jechały straże pożarne. Wracając widzieliśmy ich jeszcze kilka, jadących gasić pożar. Latały też specjalne helikoptery zrzucające wodę. Niestety wiało dość mocno, więc pożar zapewne szybko się rozprzestrzeniał i nie będzie go łatwo szybko ugasić. (edit: jak się później okazało, już po naszym powrocie do Polski, byliśmy świadkami pierwszego pożaru w Turcji, który zapoczątkował przerażającą serię ponad kilkuset katastrofalnych pożarów w niemal całej południowo-zachodniej Turcji).
Do hotelu wróciliśmy około godziny 18.00. Dziewczyn już nie było. My poszliśmy sobie jeszcze przed kolacją na basen. A po kolacji i spakowaniu się poszliśmy spać, bo do wyjazdu na lotnisko zostały nam ponad 4 godziny. Już po północy mieliśmy transfer na lotnisko. Teraz jest już w zasadzie czwartek. Siedzimy i czekamy już na wejście do samolotu. Zaraz zapewne będziemy wchodzić i lecieć do Warszawy, w której według planu mamy być przed 6 rano.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz