czwartek, 18 lutego 2016

Malezja, Singapur, Kambodża - dzień 10

Dzisiejszy dzień przyniósł nam mnóstwo wrażeń. Po porannym śniadaniu w knajpkach obok naszych domków (ja jadłem typowe malajskie śniadanie - ryż z mlekiem kokosowym - nasi lemak) udaliśmy się na trekking po dżungli. Najpierw musieliśmy przepłynąć łódkami na drugą stronę rzeki, żeby dostać się do kas biletowych i na szlaki. Mieliśmy do pokonania kilka kilometrów w dżungli.

Spacer rozpoczął się spokojnym, płaskim marszem po dżungli. Podziwialiśmy drzewa, liany i różne żyjątka. Po pewnym czasie droga zaczęła się piąć powoli do góry. Naszym celem był szczyt o nazwie Bukit Teresek. Po drodze jednak znajdowała się największa atrakcja dzisiejszego dnia – Conopy Walkway – rozwieszone wśród drzew wysoko nad ziemią sznurowe mosty, po których musieliśmy przejść kilkaset metrów. Mosty te momentami zawieszone były ponad 40 metrów nad ziemią. Wrażenia były niesamowite!

Po mostkach poszliśmy w kierunku wspomnianego wcześniej szczytu. Droga zaczęła się piąć ostro pod górkę, ale ciągle prowadziła po metalowych schodkach. Dopiero na samym szczycie schodki się skończyły, a po zrobieniu zdjęć na samym szczycie, zaczęło się iście survivalowe, strome zejście po wilgotnej, momentami zabłoconej i mocno wydeptanej ścieżce, wśród wystających korzeni drzew. Gdy znaleźliśmy się na wypłaszczeniu, nasze ubrania były tak mokre od potu, że moglibyśmy je spokojnie wyżymać rękoma. Na szczęście nie musieliśmy tego robić, gdyż czekała na nas wspaniała niespodzianka. Okazało się, czego wcześniej nie wiedzieliśmy, że po drodze było zejście nad wijącą się pośród dżungli rzekę z przepięknym kąpieliskiem. Część grupy, która zeszła na dół wcześniej, już się kąpała, więc nie pozostało nam nic innego, jak pozostawić na brzegu plecaki i wskoczyć do orzeźwiającej wody. Kąpaliśmy się dobre pół godziny, ale trzeba było iść dalej. Zrobiło się już późno a na dzisiaj mieliśmy zaplanowaną jeszcze jedną atrakcję.

Po przepłynięciu z powrotem na „naszą” stronę rzeki wzięliśmy szybki prysznic i poszliśmy przekąsić coś na szybko. Już przed 17 zaplanowaną mieliśmy wycieczkę łodziami po rzece. Najpierw płynęliśmy w górę rzeki, która momentami miała bardzo wartki prąd. W pewnym momencie prowadzący łodzie zaczęli przyspieszać, przepływać obok siebie i specjalnie oblewać nas wodą. Zabawa skończyła się totalną „wojną” między trzema łodziami i wszyscy byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Dobrze, że schowaliśmy pieniądze i dokumenty w wodoodporne etui, bo niektórzy niestety tego nie zrobili…

Po wodnej bitwie dopłynęliśmy do miejsca, w którym na wysokim brzegu rzeki znajdowała się wioska malezyjskich mieszkańców dżungli - Orang Asli Batung. Mężczyźni prowadzący łodzie wywodzą się z tej wioski, dlatego nas do niej przywieźli i oprowadzili nas po niej. Zrobili to naprawdę bardzo ciekawie. Najpierw pokazali nam prymitywne domy, w których żyli ludzie mając tam jedynie podstawowe rzeczy do przeżycia, a potem zaprowadzili do czegoś w rodzaju świetlicy i opowiadali o życiu jej mieszkańców, o tym jak sobie radzą w dżungli, jak rozpalają ogień, jak zdobywają pożywienie, jak grzebią zmarłych i wiele innych ciekawych rzeczy. Gdy zdążyliśmy już trochę przeschnąć, a słońce zaczęło zachodzić za okoliczne wzgórze, przyszło nam wracać do naszych domków. Powrót odbywał się już bardzo spokojnie.

Wieczorem większość grupy wybrała się jeszcze na kolację do restauracji znajdującej się na rzece. My tym razem zjedliśmy hamburgery z frytkami. Jutro rano ruszamy do Cameron Highlands, na wyprawę jeepami po herbacianych polach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Poleski Park Narodowy - niedziela