Wyjazd z Kiszyniowa trochę nam zajął, bo musieliśmy zebrać wszystkich z trzech hoteli. Przed 10 dojechaliśmy do granicy Mołdawii i Naddniestrza, nieuznawanej, samozwańczej separatystycznej republiki, mocno uzależnionej od Rosji, choć przez Rosję oficjalnie również nieuznawanej. Pobyt na granicy nie trwał tak długo jak zakładaliśmy. Oczywiście każdy próbował zrobić z ukrycia zdjęcia na granicy. Ja również. Udało mi się trochę zrobić i gdy już wracałem z toalety do autokaru zawołał mnie do siebie pogranicznik i kazał pokazać zdjęcia, bo zauważył, że robiłem zdjęcia ciągników na polu. Trochę się przestraszyłem, bo kazał mi pokazywać wszystkie zdjęcia po kolei. Kazał mi skasować zdjęcie z ciągnikami i jeszcze jedno z granicą, po czym miałem serię zdjęć ze słonecznikami. Gdy doszedłem do ostatniego, po którym znowu miałem zdjęcia granicy postanowiłem zagrać va banque i zacząłem przewijać zdjęcia w drugą stronę. Gdy doszedłem do końca zdjęć, zaczęły się pojawiać pierwsze zdjęcia z Polski. Machnął ręką i kazał mi wracać do autokaru. Odetchnąłem z ulgą, bo udało mi się jednak zachować kilka zdjęć z granicy.
Po przejechaniu granicy zatrzymaliśmy się w pierwszym mieście żeby wymienić pieniądze na tutejsze, czyli ruble naddniestrzańskie i pójść na zakupy do sklepu. Ja nie kupiłem nic, ale większość osób kupowała oczywiście alkohol, który kosztuje tutaj grosze. Za dobre wino trzeba zapłacić około 7 złotych, a za siatkę 10-letniej whisky około 60 złotych. Autokar jest więc „nieco” cięższy po wizycie naszej grupy.
Kolejnym przystankiem w Republice Naddniestrzańskiej była, położona oczywiście nad Dniestrem, średniowieczna Forteca Bendery. Jej początki sięgają drugiej połowy XV wieku, kiedy to ówczesny hospodar mołdawski Stefan III Wielki polecił wybudować tu niewielki gród warowny. Niespełna pół wieku później tereny te dostały się pod panowanie Imperium Osmańskiego. Za czasów sułtana Sulejmana Wspaniałego niewielki zamek został przebudowany w potężną twierdzę obronną. W kolejnych wiekach forteca ta była wielokrotnie oblegana przez wojska mołdawskie. Swój ostateczny kształt twierdza uzyskała w czasie ostatniej większej przebudowy jaka przeprowadzona została w drugiej połowie XVIII wieku.
Niedługo potem wjechaliśmy już do stolicy samozwańczej republiki - Tyraspolu. Zatrzymaliśmy się w centrum miasta i mieliśmy ponad godzinę czasu wolnego na jego obejrzenie. Zobaczyliśmy parlament, przed którym stoi olbrzymi pomnik Lenina, cerkiew i czołg po drugiej stronie ulicy, stanowiące razem Pomnik Chwały Wojennej, upamiętniający poległych w II wojnie światowej, wojnie w Afganistanie oraz wojnie o Naddniestrze oraz pomnik Aleksandra Suworowa – założyciela miasta. A ponieważ niewiele więcej jest tu do zobaczenia, to w kilka osób postanowiliśmy przejść przez most nad Dniestrem i udać się nad naddniestrzańską plażę. Kąpiel w wodach Dniestru była wspaniałym ochłodzeniem przy dzisiejszym upale. Spędziliśmy w wodzie dobrych kilkanaście minut i wróciliśmy do autokaru.
Pozostało nam już tylko przejechać granicę z Ukrainą i dojechać w końcu do Odessy. Na granicy spędziliśmy prawie 2 godziny. Najpierw spędziliśmy trochę czasu na granicy Republiki Naddniestrzańskiej, ale dość szybko pojechaliśmy dalej. Na granicy ukraińskiej spędziliśmy dużo więcej czasu, a to dlatego, że oprócz pieczątek ukraińskich, musieli nam również wbić do paszportu wyjazdowe pieczątki mołdawskie. Z tym był problem, bo przecież wyjeżdżaliśmy oficjalnie nie z Mołdawii, a z Naddniestrza, tyle, że bez wbijania pieczątek… Trochę to skomplikowane, stąd na jednej granicy musieliśmy odbyć niejako dwie odprawy - ukraińską i mołdawską.
Do Odessy dojechaliśmy stosunkowo szybko, bo już około godziny 20. Po rozlokowaniu się w pokojach poszliśmy na miasto. Najpierw weszliśmy do Pyzatej Chaty – czegoś w rodzaju baru szybkiej obsługi, żeby zjeść obiadokolację. Później przeszliśmy się głównym spacerowym deptakiem miasta - ulicą Deribasovskaya oraz poszliśmy obok Teatru Opery i Baletu na Bulwar Primorskiy aż do słynnych Schodów Potiomkinowskich - „gigantycznych schodów” będących symbolicznym wejściem do miasta. Są one najbardziej rozpoznawalnym w świecie symbolem Odessy. Zostały rozsławione w filmie „Pancernik Potiomkin”, sceną masakry ludności dokonanej tu przez rytmicznie maszerujące wojsko carskie. Spod schodów postanowiliśmy już wrócić do naszego Hotelu Zirka. Byliśmy wszyscy bardzo zmęczeni dzisiejszym dniem, a właściwie niemiłosiernym upałem jaki dzisiaj panował na dworze. Całe szczęście, że w pokoju mamy klimatyzację i lodówkę. Zaraz więc idę wziąć prysznic, później zjem kawałek pysznego, zimnego arbuza i położę się spać. A. już zasnęła. Jutro dalsza część zwiedzania miasta – tym razem z przewodniczką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz