czwartek, 28 listopada 2024

Peru, Boliwia, Chile - Dzień 21 i 22 - Powrót do Polski










O 8.30 rano wyjechaliśmy na lotnisko. Samolot wyleciał o czasie. Znów lecieliśmy z Ulą sami na trzech miejscach. Gdy lecieliśmy nad Chile, to w pewnym momencie pilot poinformował nas, że z okien samolotu, akurat po naszej stronie, widać najwyższy szczyt Ameryki Południowej, czyli znajdującą się w Argentynie Aconcaguę (6961 m n.p.m.). Oczywiście musiałem „jej” zrobić zdjęcia. W dalszej części lotu oglądałem filmy, grałem sobie w gry i nawet nie za bardzo chciało mi się spać. Cała podróż do Paryża trwała ponad 13 godzin, ale minęła mi bardzo szybko i wyjątkowo nie odczuwałem żadnego zmęczenia. Z racji tego, że podróżowaliśmy z zachodu na wschód i związaną z tym zmianą czasu, to nasza podróż zakończyła się już w czwartek.

W Paryżu wylądowaliśmy o świcie i mieliśmy jeszcze około dwóch godzin oczekiwania na samolot do Warszawy. Do Polski dolecieliśmy według planu, czyli chwilę po godzinie 12.00. Po odebraniu bagaży pożegnaliśmy się z całą naszą grupą i tak skończyła się moja wycieczka do Peru, Boliwii i Chile. Ciekawe gdzie mnie wywieje następnym razem? 

wtorek, 26 listopada 2024

Peru, Boliwia, Chile - Dzień 20 - Odrobina Atacamy i Santiago de Chile










Na samolot zdążyliśmy bez problemu, ale okazało się, że zmieniła się godzina wylotu i po przyjechaniu na lotnisko w miejscowości Calama (która położona jest już na właściwej pustyni Atacama), w zasadzie od razu po odprawie bagażowej weszliśmy do samolotu, który odleciał prawie godzinę wcześniej niż zaplanowano. W związku z tym do stolicy Chile również przylecieliśmy wcześniej niż to było zaplanowane.

Santiago – stolica Chile i jego największe miasto. Zostało założone 12 lutego 1541 roku, przez hiszpańskich konkwistadorów pod dowództwem Pedro de Valdivia, którzy przybyli tutaj poprzez Andy z Peru. Osada na początku była bardzo słabo chroniona i już kilka miesięcy po założeniu została zniszczona przez Indian. Hiszpanie powrócili jednak tutaj i odbudowali osiedle, które wkrótce stało się stolicą odległej prowincji należącej wówczas do Peru. Miasto leży pośrodku doliny rzeki Maipo, w miejscu, gdzie łączy się z nią jej dopływ Mapocho. Santiago położone jest na wysokości od 400 do 540 m n.p.m., ale w kilku jego miejscach znajdują się „wyspy górskie”. Te najbardziej znane to Santa Lucia, Cerro Calan i Cerro San Cristobal – najbardziej charakterystyczny szczyt miasta. Stolica Chile otoczona jest ze wszystkich stron górami o różnej wysokości, z których najwyższym szczytem jest Tupungato (6570 m n.p.m.). Wiele z okolicznych szczytów to aktywne wulkany, w związku z czym gleba w mieście i wokół niego jest pokryta popiołem wulkanicznym od tysiącleci, co czyni ją bardzo żyzną, a wysokiej jakości winogrona i inne owoce są szeroko uprawiane tuż za granicami miasta. Andy po wschodniej stronie są znacznie wyższe niż pasmo przybrzeżne na zachodzie, dlatego miejscowi często określają wschód i zachód jako „góra” lub „dół”.

Pierwszym co rzuca się w oczy jest to, że miasto jest zdecydowanie bardziej uporządkowane niż wszystkie poprzednie w których byliśmy. Jest tutaj też dużo zieleni. Podobnie jak La Paz położone jest ono pomiędzy górami, ale w porównaniu ze stolicą Boliwii, tutaj góry są zdecydowanie dalej od miasta i są niejako jego tłem. Pomimo tego, że miasto sprawia wrażenie bardziej europejskiego niż południowoamerykańskiego, to nie należy zbytnio ufać temu pierwszemu wrażeniu. Zanim poszliśmy zwiedzać miasto pani, która wynajmowała nam pokoje, uprzedziła nas wyraźnie, żebyśmy nie brali do miasta żadnych cennych rzeczy oraz zdjęli z siebie wszystkie łańcuszki i kolczyki. Niestety nie wszyscy z naszej grupy potraktowali poważnie te ostrzeżenia i jedna z naszych koleżanek boleśnie przekonała się o tym, że nie były one wcale mówione na wyrost. Ale po kolei.

Po zameldowaniu się w pokojach jednego z tutejszych wysokich apartamentowców (bo dzisiaj nie śpimy w hotelu, tylko w kilku wynajętych pokojach) poszliśmy zwiedzać miasto. Ponieważ byliśmy dzisiaj bez śniadania, to najpierw pojechaliśmy metrem do Mercado Central. Tutaj zjedliśmy bardzo dobry lunch. Ja z Ulą zamówiliśmy sobie pyszne zupy z owocami morza, które były naprawdę bardzo dobre i treściwe. Po jedzeniu mieliśmy jeszcze chwilę czasu na zrobienie zakupów. Kupiłem sobie na bazarze oczywiście koszulki z Chile, magnesy, „durnostojki” do mojej domowej gablotki oraz pyszne czereśnie i borówki amerykańskie. Zarówno kilogram czereśni, jak i borówek, kosztował nas, po przeliczeniu, około 6 zł!

Po zakupach czekaliśmy na wszystkich z naszej grupy przed bazarem. W pewnym momencie wśród naszej grupy pojawił się nie wiadomo skąd jakiś miejscowy typek, który w oka mgnieniu zerwał złoty łańcuszek z szyi naszej koleżanki i zanim zdążyliśmy się zorientować co się stało, uciekł i zniknął w tłumie. Nie było już czego szukać. Jak się później dowiedzieliśmy był to prawdopodobnie Wenezuelczyk, których w ostatnim czasie przybyło do Chile bardzo dużo, w związku z problemami politycznymi w tym kraju. A kim był naprawdę zapewne nigdy się już nie dowiemy. Po tym przykrym wydarzeniu zdecydowaliśmy się nie robić już czasu wolnego i wszyscy razem udaliśmy się na zwiedzanie miasta.

Najpierw poszliśmy na pobliski Plaza de Armas, czyli główny plac w mieście, obeszliśmy go dookoła i ruszyliśmy pieszo w kierunku wzgórza Cerro San Cristobal, z którego roztacza się piękna panorama całego Santiago. Po kilkunastominutowym spacerze doszliśmy pod podstawę wzniesienia i zdecydowaliśmy się wjechać na górę kolejką (funicularem), a potem zjechać do centrum miasta gondolkami. Po wjechaniu na górę rozdzieliliśmy się. Część została w kawiarni, a część poszła zwiedzać wzgórze. My (ja, Ula i Gosia) po obejrzeniu całego wzgórza, poszliśmy sobie jeszcze na pyszne lody, po czym zjechaliśmy w dół kolejką linową, a następnie pieszo wróciliśmy do naszego pokoju, który już był dla nas dostępny (wcześniej bagaże mogliśmy zostawić tylko w jednym pokoju). Z 14 piętra mamy bardzo ładny widok z okna na miasto.

Na 20.00 mieliśmy zamówione stoliki w restauracji niedaleko naszego miejsca zameldowania. Poszliśmy na ostatnią już wspólną kolację, która okazała się bardzo dobra. Większość z nas wybrała sobie dzisiaj steki z wołowiny. Po kolacji wróciliśmy na chwilę do swojego pokoju i zjedliśmy sobie schłodzone w lodówce czereśnie i borówki. Były pyszne. A potem impreza przeniosła się jeszcze do pokoju naszej liderki Magdy, na 19 piętrze. Ze swojego tarasu ma ona jeszcze ładniejszy widok na miasto niż my.

Jutro wracamy już do Warszawy. Wszystko co dobre niestety bardzo szybko się kończy.

Wrocław i Łódź