sobota, 23 listopada 2024

Peru, Boliwia, Chile - Dzień 17 - Salar de Uyuni - dzień 1










Do Uyuni dojechaliśmy przed 7 rano, więc autobus narobił trochę czasu w drodze. Na dworcu czekała na nas już pani, która organizuje naszą wycieczkę. Zaprowadziła nas do restauracji w miasteczku, gdzie zjedliśmy sobie na spokojnie śniadanie. Ponieważ knajpka, w której jedliśmy śniadanie była bardzo ciasna, to zdecydowaliśmy się przejść później do innej, w której było dużo więcej miejsca, żeby poczekać w niej do 10.00, bo dopiero o tej godzinie miała rozpocząć się nasza 3-dniowa wycieczka po Salar de Uyuni. Miała, ale nie rozpoczęła, bo okazało się, że w Boliwii od 2 tygodni są problemy z benzyną i nasze samochody 4x4 czekają jeszcze w kolejce na stacji. Czekały długo, bo z Uyuni wyjechaliśmy dopiero o 11.30. Ale była to ostatnia przykra rzecz jaka przydarzyła nam się dzisiaj. Pozostała część dnia była... i tu brakuje mi słów, żeby ją opisać. Była po prostu obłędna. Kolejny z dni, które zapamiętuje się do końca życia. Jeżeli napisałem kilka dni temu, że Machu Picchu było cudowne, to dzisiaj mogę tylko napisać, że było jeszcze piękniej i magicznej niż wtedy!

Salar de Uyuni to największa na świecie pustynia solna. Ma ona ponad 10 000 kilometrów kwadratowych powierzchni i znajduje się na obszarze płaskowyżu Altiplano w Andach. Płaskowyż ten, to po Tybecie, największy płaskowyż na świecie, położony na wysokości ponad 3600 m n.p.m. Solniska to obszary charakteryzujące się bardzo dużym zasoleniem. Powstają one przede wszystkim w pobliżu mórz oraz na terenach, gdzie panuje klimat suchy, a parowanie jest silniejsze niż opady. Gdy spadnie deszcz, solniska zamieniają się w jeziora, a później, pod wpływem intensywnego parowania, z wody wytrącają się związki mineralne powodujące silne zasolenie podłoża. Szacuje się, że na terenie Salar de Uyuni znajduje się ponad 10 miliardów ton soli. W niektórych miejscach głębokość soli wynosi nawet do 60 metrów! Każdego roku wydobywa się tu około 20 tysięcy ton soli. Oprócz soli boliwijskie solnisko posiada do 70% światowych zasobów litu, jednak na razie nie jest on wydobywany.

Początek wycieczki nie zapowiadał jeszcze tego, co spotkało nas później, bowiem najpierw pojechaliśmy zobaczyć złomowisko pierwszych pociągów funkcjonujących w Boliwii od XIX wieku, które wywoziły z okolicznych terenów wydobywane w dużej ilości srebro. Kolej funkcjonowała tutaj prężnie aż do połowy XX wieku. Dzisiaj pozostało po niej jedynie złomowisko starych, zardzewiałych wagonów i lokomotyw, które tworzą coś w rodzaju muzeum pod gołym niebem. Całość wygląda trochę przygnębiająco, choć władze starają się na wszelkie sposoby urozmaicić wystawę, poprzez ustawienie tablic informacyjnych, dobudowanie huśtawek pomiędzy wagonami oraz stworzenie obok wystawy metalowych rzeźb. Obecnie, przebiegającą przez Uyuni linią kolejową, pociągi jeżdżą jedynie 2 razy w tygodniu.

Po obejrzeniu tego specyficznego muzeum pojechaliśmy na lunch. Zanim go zjedliśmy, mieliśmy jeszcze krótki pokaz tego, jak mieszkańcy okolicznych wiosek pozyskują i przetwarzają sól na różne potrzeby. Po lunchu w końcu rozpoczęliśmy właściwą wycieczkę po Salar de Uyuni.

Pierwszy przystanek mieliśmy na samym jej początku, gdzie mogliśmy zobaczyć wydobywające się na powierzchnię podziemne źródła wody. Tutaj także zrobiliśmy sobie z Ulą, za 20 boliwianów, śmieszną sesję zdjęciową. Jako że biały, solny krajobraz, rozciąga się tutaj aż po horyzont i nie ma żadnych punktów odniesienia podczas obserwacji terenu, łatwo jest tutaj oszukać aparaty fotograficzne. Pustynia znana jest z tego, że ludzie robią na niej przedziwne zdjęcia, wyglądające jak po przeróbce w programach graficznych, jednak tak naprawdę fotografie te wykonane są w normalny sposób. Brak perspektywy powoduje, że osoby znajdujące się na drugim planie wydają się znacznie mniejsze od osób na pierwszym planie.

Drugim punktem był krótki przystanek przy monumencie upamiętniającym odbywający się tutaj przez 5 lat rajd Dakar. Obok monumentu znajduje się również miejsce, w którym turyści spontanicznie pozostawiają flagi swoich państw. Jest też oczywiście i flaga Polski, choć mocno już zniszczona przez wiejące tutaj często silne wiatry. Może warto pomyśleć już o jej wymianie na nową…

Pogoda nad solną pustynią była dziś wspaniała do jej zwiedzania. Nie było zbyt gorąco, a ponad górami wokół pustyni unosiły się piękne chmury kłębiaste, ale również i złowrogie cumulonimbusy, pod którymi widać było, jak w oddali pada deszcz. Trzeci przystanek był pośrodku białej jak śnieg pustyni. W tle, otoczony chmurami, spoglądał na nas Wulkan Tunupa (5321 m n.p.m.) Tutaj zrobiliśmy sobie przerwę na kolejną, tym razem dłuższą, sesję zdjęciową.

Kolejnym punktem miała być Wyspa Kaktusów (Isla Incahuasi). W języku keczua jej nazwa oznacza Dom Inków. Jednak zanim do niej dojechaliśmy, to po drodze okazało się, że po raz kolejny na tej wycieczce mamy niesamowite szczęście. Zazwyczaj o tej porze roku nie ma jeszcze na solnisku opadów, w związku z czym jest bardzo mała szansa na zrobienie sobie słynnych zdjęć z lustrzanym odbiciem w wodzie. Jednak wczoraj i dziś przeszły nad Salar de Uyuni, pierwsze po kilku miesiącach przerwy opady i utworzyły się gdzieniegdzie miejsca, w których można sobie porobić te niesamowite zdjęcia. Oczywiście nie mogliśmy nie skorzystać z takiej okazji i zatrzymaliśmy się na kolejną sesję zdjęciową.

Po lustrzanych zdjęciach dojechaliśmy wreszcie do kaktusowej wyspy, która wygląda niesamowicie. Pośrodku Salar de Uyuni wyrasta nagle sporej wielkości skała zbudowana z koralowców, na której rosną ogromne, kilkusetletnie kaktusy. W dodatku o tej porze roku kaktusy zaczynają kwitnąć, co dodaje jej jeszcze większego uroku. Na wyspie można odnaleźć ponadto pozostałości skamielin sprzed 40 tysięcy lat, kiedy pustynia Uyuni była jeszcze połączona z jeziorem Titicaca. Po „wyspie” prowadzi malownicza ścieżka, a podczas około godzinnej wędrówki po niej można natknąć się na jedne z największych kolibrów, które spijają z kwitnących kaktusowych kwiatów nektar. Oczywiście udało nam się zobacz kilka tych pięknych ptaków, a Ula nawet zrobiła jednemu całkiem ładne zdjęcie.

Po spacerze wśród kaktusów zrobiło się już późno, więc zaczęliśmy szukać miejsca na oglądanie zachodu słońca. No i po raz kolejny mieliśmy mnóstwo szczęścia, bo nie dość, że zachodzące słońce oraz obecne dzisiaj na niebie chmury, zapewniły nam niesamowity spektakl świetlny, to jeszcze zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie znów można było zrobić ujęcia z lustrzanym odbiciem w wodzie. Dodatkowo w oddali, widać było co jakiś czas, rozświetlające niebo błyskawice, z przechodzącej nad górami burzy. Organizatorzy wycieczki postarali się stworzyć nam jeszcze lepszy nastrój i na zachód słońca poczęstowali nas lampką wina. Było nieziemsko, cudownie i magicznie. W zasadzie to brak mi jest słów, żeby opisać wrażenia z dzisiejszego dnia. Może wystarczy że napiszę, że od kiedy wjechaliśmy dzisiaj na Salar de Uyuni, aż do końca dnia, uśmiech nie znikał z mojej twarzy, a słowa „niesamowite”, „niewiarygodne”, „niemożliwe”, „obłedne”, czy „nieziemskie” powtarzały się właściwie co kilka minut. I nie padały one tylko z moich ust – właściwie wszyscy byli Uyuni zachwyceni.

Po obejrzeniu przepięknego zachodu słońca pojechaliśmy w końcu do naszego dzisiejszego hotelu na kolację. Okazało się, że hotel zbudowany jest z soli i prawie wszystko w nim zrobione jest również z soli. Śpimy dzisiaj również na łóżkach wykonanych z soli! Wieczorem, zanim poszliśmy spać, przeszła nad nami krótka ulewa. Jutro drugi dzień zwiedzania Salar de Uyuni. Szykuje się nie mniej ciekawie niż dzisiejszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wrocław i Łódź