czwartek, 21 listopada 2024

Peru, Boliwia, Chile - Dzień 15 - Przejazd do Boliwii










Z hotelu wyjechaliśmy o 8 rano. Po zapakowaniu się do dwóch busików pojechaliśmy wzdłuż brzegu Jeziora Titicaca w kierunku Boliwii. Przejazd do granicznego miasteczka Desaguadero zajął nam około dwóch godzin. Tutaj mieliśmy przerwę na toaletę, wydanie ostatnich drobniaków oraz wymianę pieniędzy na boliwiany. Okazało się, że w przygranicznych kantorach kurs wymiany walut był o wiele korzystniejszy niż wynikało to z naszych wyliczeń sprawdzonych na podstawie internetu. Ucieszyliśmy się, bo odbiło nam się dzisiaj to, co straciliśmy przy wymianie pieniędzy na lotnisku w Limie.

Gdy już wszyscy byli gotowi, zabraliśmy bagaże i poszliśmy pieszo na granicę. Pierwsza kontrola była po stronie peruwiańskiej. Poszła bardzo sprawnie i w końcu dostaliśmy peruwiańskie pieczątki, bo na lotnisku w Limie nam ich nie dali. Potem musieliśmy przejść kilkadziesiąt metrów pieszo na stronę boliwijską. Ale nagle rozpętała się nad miastem burza i musieliśmy kilka minut przeczekać w punkcie kontroli paszportowej. Gdy deszcz nieco zelżał udaliśmy się na stronę boliwijską. Tutaj również kontrola paszportowa poszła sprawnie i po chwili mogliśmy już udać się do podstawionego dla nas busika. Bagaże powędrowały na jego dach, a my musieliśmy się wszyscy ścisnąć w środku. Dobrze, że dla każdego było miejsce siedzące, bo nasz pilot całą drogę do La Paz przejechał na stojąco. Na szczęście nie była ona długa, bo już po niecałych dwóch godzinach dojechaliśmy do przedmieść stolicy Boliwii.

Najładniejszy widok ukazał nam się, gdy dotarliśmy do szczytu wzgórz, poniżej których, w głębokiej kotlinie, położone jest centrum La Paz. Zjeżdżając do niego co chwilę podziwiać mogliśmy z góry niesamowity widok na miasto. Miasto, które okazało się niezwykle chaotyczne. Mnóstwo pieszych na ulicach, ogromne korki, dziurawe ulice i jeden wielki targ. Zupełnie inna atmosfera niż w miastach peruwiańskich. Trochę przypomina mi to Ciudad del Este w Paragwaju.

Największe miasto Boliwii nie jest łatwym miejscem do życia. Miasto leży w malowniczej dolinie otoczonej wysokimi szczytami Andów. La Paz jest najwyżej położoną stolicą na świecie (konstytucyjną stolicą Boliwii jest miasto Sucre, a La Paz jest jego stolicą administracyjną). Znajduje się na wysokości od 3200 do 4100 m n.p.m., a mieszkańcy każdego rana muszą pokonywać stromizny krętych i wąskich uliczek. Aby usprawnić komunikację po mieście, na otaczające je wzgórza można się dostać za pomocą sieci kolei gondolowej. Liczące około 1,5 miliona mieszkańców La Paz powstało w 1548 roku. Zostało zbudowane na miejscu osady Indian Chuquiago, a jego rozwój związany był z odkryciem bogatych złóż srebra w pobliskich kopalniach oraz odkryciem złota w rzece Choqueyapu. Dzisiejsze miasto ma dwa oblicza. Szykowna dzielnica biznesowa, z drapaczami chmur, kolonialnymi domami przekształconymi w bogate rezydencje i siedzibami urzędów państwowych ma bardzo oficjalny i nowoczesny charakter. Natomiast stare miasto, to ładnie zachowane kolonialne uliczki, liczne place z kościołami i pałacami, klimatyczne restauracje, sklepy z indiańskim rękodziełem oraz kolorowe stragany pełne owoców i warzyw. Centralnym punktem miasta jest Plaza Mayor, z przylegającą do niego, XVI-wieczną bazyliką oraz prowadząca na plac ulica Sagarnaga.

W końcu, po przebrnięciu korków, dojechaliśmy do hotelu, gdzie mieliśmy trochę czasu na rozpakowanie się. Przed 17.00 wyszliśmy do jednej z wybranych w internecie restauracji na obiadokolację, która była bardzo dobra. A po jedzeniu spędziliśmy godzinę czasu na Targu Czarownic. Targ Czarownic (Mercado de Las Brujas) to miejsce pełne mistycyzmu i tradycji, gdzie można kupić zarówno zioła, składniki magicznych mikstur, amulety, jak i przepiękne, lokalne rękodzieło, ale także i najrozmaitsze tanie pamiątki. Jednak to właśnie te szalone mikstury najbardziej przyciągają tutaj turystów. Znajdziemy tutaj przeróżne specyfiki na ból głowy, brzucha czy kości ale także i napoje na problemy z erekcją czy proszki na problemy z miłością. Dosyć zaskakującym widokiem są tutaj wiszące w sklepach, zasuszone płody małych lam. Sprzedaż takich produktów wiąże się z tutejszymi wierzeniami i kulturą. Podczas budowania domów, odprawia się tutaj rytuał polegający na złożeniu ofiary Matce Ziemi. Najpierw spala się wysuszony płód lamy, a następnie rozsypuje się jej prochy w miejscu fundamentów. Ma to zapewnić bezpieczeństwo i jest rodzajem podziękowania dla natury za możliwość wybudowania domu.

Po powrocie do hotelu posiedzieliśmy jeszcze w hotelowym holu i trochę sobie pogadaliśmy z osobami, które jeszcze nie poszły spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wrocław i Łódź