wtorek, 19 listopada 2024

Peru, Boliwia, Chile - Dzień 13 - Góry Tęczowe










Po wczesnej pobudce wsiedliśmy do busika i ruszyliśmy w Góry Tęczowe. Po trzech godzinach jazdy zatrzymaliśmy się na śniadanie w miejscowości Cusipata. Restauracja znajdowała się już na gruntowej drodze, prowadzącej na parking pod Tęczowymi Górami. Pogoda nam dzisiaj dopisała. Gdy jedliśmy śniadanie zza szczytów wyszło słońce, a niebo było błękitne. Już sama droga na parking dostarczyła nam sporych wrażeń. Widoki z niej były bardzo ładne.

Góry Tęczowe uzyskały swoją nazwę właśnie ze względu na wyjątkowe barwy, przypominające te z tęczy. Ich kolory tworzy aż 14 różnych minerałów. Swoją barwę zawdzięczają między innymi związkom żelaza, magnezu, siarki, czy wapnia. To właśnie one barwią skaliste zbocza na różne kolory. Kolor różowy tworzy czerwona glina zmieszana z błotem i piaskiem, biały – kwarcyt, piaskowiec i margle oraz wapienie, czerwony – żelazo (iłowiec), zielony – filit, brązowy – łupki ilaste, a żółty – wapniowo-ilaste i siarka. Poza Peru, tego typu góry występują obecnie jeszcze tylko w kilku miejscach na świecie, między innymi w sąsiedniej Boliwii i Argentynie, na Islandii oraz w Chinach. Według geologów, kolory tych gór nie są zbyt trwałe i za kilkadziesiąt lat po górach tęczowych nie będzie już ani śladu, kiedy to dominację przejmą związki żelaza i ich kolor zmieni się na jednolity – czerwony.

Trekking na Tęczowe Góry rozpoczęliśmy na wysokości około 4600 m n.p.m. Już po wyjściu z busika dało się odczuć zmniejszoną ilość tlenu w powietrzu. Na miejscu można było sobie kupić tlen, ale nikt z nas z tego nie skorzystał. Rozpoczęliśmy wędrówkę w górę. Początek trasy był dość łagodny i prowadził suchą ścieżką. Jednak widzieliśmy, że nie będzie tak do samego końca, bo w oddali widać już było leżący na stokach śnieg, który przy dzisiejszej, słonecznej pogodzie, szybko topniał. Mniej więcej pośrodku drogi, kiedy doszliśmy do miejsca, gdzie wody z topniejącego śniegu było na szlaku już coraz więcej, to w pewnym momencie, tuż przed nami, oberwał się spory kawał ziemi z dużymi głazami. Musieliśmy chwilę poczekać, aby bezpiecznie móc pójść dalej. Niedługo potem dostrzegliśmy już cel naszej podróży, czyli ośnieżony szczyt Vinikunka, położony na wysokości 5036 m n.p.m. Nie wiedzieliśmy jeszcze, czy uda nam się dzisiaj zobaczyć Tęczową Górę, ale twardo szliśmy dalej w kierunku szczytu.

Z czasem droga stała się bardziej stroma, ale do szczytu pozostawało już jej niewiele. Gdy dotarliśmy do miejsca, z którego widać było Tęczową Górę, wiedzieliśmy już, że mamy znów mnóstwo szczęścia. Nie dość, że bardzo ładnie widać było na niej przeróżne kolory, to leżące na niej resztki topniejącego śniegu dodawały całości jeszcze większego uroku. Od tutejszego przewodnika dowiedzieliśmy się, że jeszcze 2 dni temu całą górę pokrywał śnieg i zamiast góry tęczowej była biała. Po dotarciu na sam szczyt i zrobieniu sobie sesji zdjęciowej, zaczęliśmy schodzić na parking. Zejście trwało zdecydowanie krócej niż podejście i w niecałą godzinę byliśmy już przy busiku.

Po zebraniu się całej grupy zjechaliśmy na lunch, który był w tym samym miejscu co śniadanie. A potem pozostał nam już tylko kilkugodzinny przejazd do miasta Puno, położonego nad brzegiem Jeziora Titicaca. Droga prowadziła prawie cały czas malowniczym płaskowyżem otoczonym z obu stron wysokimi górami. Jechaliśmy na wysokości około 4000 m n.p.m. Kiedy zaczęło robić się już ciemno, mogliśmy podziwiać bardzo ładny zachód słońca, a także towarzyszącą nam prawie do samego Puno burzę. Do hotelu dotarliśmy wieczorem i szybko poszliśmy spać, bo jutro czeka nas ponownie wczesna pobudka i półdniowy rejs po Jeziorze Titicaca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wrocław i Łódź