Już o 6.45 wyruszyliśmy z hotelu na dzisiejszą wycieczkę. Jezioro Titicaca to najwyżej położone jezioro żeglowne na świecie i jednocześnie największe jezioro wysokogórskie na Ziemi. Lustro wody leży na wysokości 3812 m n.p.m. Nazwa jeziora pochodzi z języka keczua i oznacza pumę polującą na królika. Powstała ze skojarzenia jakie rodzi kształt jeziora, kiedy odwrócimy jego mapę „do góry nogami”. Jezioro rozpościera się na terenie dwóch państw: Peru i Boliwii. Titicaca zajmuje powierzchnię 8,3 tys. km2 (190 km długości i 80 km szerokości) – co czyni je największym pod względem wielkości jeziorem w Ameryce Południowej, choć niektóre źródła za większe uznają Jeziora Maracaibo i Patos, które tak naprawdę są lagunami. Tak czy inaczej jezioro jest naprawdę duże. Przeciętna głębokość wynosi między 140 a 180 metrów, przy czym maksymalna to aż 281 metrów. Ciekawostką jest, że poziom wód w Titicaca zmienia się okresowo nawet o 5 metrów. Jezioro stanowi pozostałość dawnego, śródlądowego morza Lago Ballivian. Biorąc pod uwagę jego tektoniczny charakter, prawdopodobnie powstało już w miocenie, czyli miliony lat temu.
Do portu dojechaliśmy spod hotelu... rykszami. Było to dla mnie nowe, dosyć ciekawe i całkiem fajne doświadczenie. Dość długo czekaliśmy na wypłynięcie z portu, bo miejscowe władze akurat dzisiaj sprawdzały dokładnie dane każdego turysty. Wypłynęliśmy o godzinie 8.00. Najpierw popłynęliśmy na pływające wyspy Uros.
Wyspy Uros, choć nazywane pływającymi, wcale nie pływają. Ich konstrukcja pozwala unosić się im na wodzie. Budowniczy wysp przytwierdzają je do dna jeziora za pomocą specjalnych pali (zwykle ośmiu na jedną wyspę), przez co stabilnie stoją one w miejscu. Pierwsze trzcinowe wyspy pochodzą z czasów prekolumbijskich i stanowiły schronienie przed wojowniczymi najeźdźcami. Obecnie na jeziorze Titicaca znajduje się ich około 120. Większość jest wyspami rodzinnymi, na dwóch – większych, stworzona jest natomiast turystyczna przestrzeń z restauracjami i chatkami noclegowymi. Wyspy zlokalizowane są zaledwie kilkaset metrów od miasta Puno, a dotarcie do nich łodzią z miejskiej przystani zajmuje około 15-20 minut.
Na wyspie mieliśmy krótki pokaz, w czasie którego mieszkańcy wyspy (czyli lud Aymara) zaśpiewali dla nas, pokazywali nam jak buduje się wyspy i domy na nich, co jedzą na co dzień tubylcy (mieliśmy okazję spróbować trzcinę) oraz opowiedzieli nam, jak wygląda życie codzienne na wyspach. Potem mogliśmy kupić pamiątki, zwiedzić wysepkę i na koniec popłynęliśmy typową tutejszą łodzią na krótką przejażdżkę, którą zakończyliśmy na drugiej wysepce.
Z wysp Uros obraliśmy kurs na wyspę Taquile (Huillanopampa). Wyspa ta ma 3 tysiące mieszkańców. Leży w odległości około 45 km od Puno i dotarcie na nią zajęło nam około godziny. Została ona dość późno skolonizowana przez Hiszpanów, bo uchodziła za niezamieszkaną. Kiedy w 1580 roku wyspa wpadła w ręce konkwistadorów, jej mieszkańcy musieli zamienić swoje tradycyjne stroje na ubrania hiszpańskich chłopów. Na wyspie nie ma ani policji, ani psów, ani kotów. Brak tutaj też dróg i pojazdów mechanicznych. Według naszego przewodnika, to właśnie na tej wyspie „udomowiono” ziemniaki, to znaczy wyhodowano pierwsze ich jadalne odmiany.
Centrum Taquile zajmują budynki położone wokół „Plaza de Armas”. To tutaj gromadzą się miejscowi i turyści. Tequile słynie głównie z wyrobów tkackich, uważanych za najwyższej jakości w Peru. Robótkami ręcznymi pałają się na wyspie głównie mężczyźni. Noszą wykonane przez siebie czapki, torebki i paski, które informują innych o ich stanie cywilnym, zajmowanej pozycji, wieku, a nawet czy i ile mają dzieci.
Na wyspie poszliśmy na krótki trekking wzdłuż wybrzeża, który zakończyliśmy wewnątrz wyspy, na kolejnym pokazie tutejszych tańców oraz wyrobów tekstylnych. Potem ugoszczono nas pysznym obiadem, przygotowanym przez 5 tutejszych rodzin. To już był ostatni punkt wycieczki, ale ja musiałem jeszcze dodać coś od siebie. Nie byłbym sobą, gdybym nie wykąpał się w Jeziorze Titicaca. Korzystając z tego, że część osób kończyła jeszcze jeść obiad, poszedłem z Ulą na ładną, piaszczystą plażę i w ekspresowym tempie wbiegłem do zaskakująco ciepłego jeziora. Zazwyczaj, jak powiedział nam nasz przewodnik, temperatura wody w jeziorze wynosi około 120C, ale dzisiaj miała na pewno około 18, może 19 stopni.
Po szybkiej kąpieli wróciliśmy na statek, usiedliśmy wygodnie w fotelach i rozpoczęliśmy drogę powrotną do Punto. Po półtorej godzinie dopłynęliśmy do portu, po czym nasz przewodnik odwiózł nas busikiem pod hotel. Wycieczka trwała więc prawie cały dzień, bo w hotelu byliśmy dopiero o godzinie 17.00. A o 19.00 poszliśmy na wspólną kolację do pobliskiej restauracji. Jutro czeka nas dzień przejazdu do Boliwii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz